Kiedy
kobieta zostaje matką wszystko staje się cudowne. Do momentu pierwszego
samodzielnego podróżowania komunikacją miejską. Wiele moich koleżanek miało obawy przed pierwszymi podróżami. Są panie które na
każdym kroku znajdują pomocników a są i takie które niestety muszą albo
radzić sobie same albo prosić kogoś kto akurat również zamierza wsiąść
do tego samego autobusu czy tramwaju. Kiedy córka była malutka i
jeździła jeszcze w dużym głębokim wózku moje nerwy nie wytrzymywały
często takiej wycieczki. Jak się nie denerwować kiedy przy wsiadaniu do
starego typu autobusu ze schodkami do pomocy zawsze były starsze
panie(zawsze bałam się żeby nic się nie stało tej pani) a żaden młody
pan nawet nie raczył zauważyć wydarzenia. Kiedy przyjeżdżał
niskopodłogowy wtedy panowie pierwsi pytali czy nie pomóc wjechać.
Pomóc? Tylko w czym, kiedy do takiego autobusu wjadę sama. Ale pewno
cieszyło ich, że wykazali trochę chęci. Córka rosła, świat w tej kwestii
się nie zmieniał. W końcu byłam szczęśliwa kiedy przesiadłyśmy się do
małej w miarę lekkiej spacerówki. Wtedy przygody z komunikacją zaczęły
się na nowo. Z wsiadaniem do autobusu jeśli podjechał blisko krawężnika
nie było problemów. Gorzej było z wysiadaniem. Wózek mały, małe koła
więc często się zawieszał nie dotykając krawężnika, trzeba było wynosić.
Kierowcy często stawali w takiej odległości od chodnika, że wyjechać na
niego było nierealne a zejść na ulicę nie do wykonania. Tak za duża
odległość a inaczej za mało miejsca na ulicy. Rozwiązaniem wtedy było
wynoszenie wózka dużym krokiem na chodnik lub najpierw ja sama
wysiadałam na ulicę a dopiero potem brałam wózek i stawiałam na chodnik.
Mało kiedy ktoś decydował się pomóc chyba, że jakiś starszy pan
delikatnie mówiąc. Dużo razy zdarzało mi się jechać w drzwiach bo mimo
wjeżdżania wózkiem nikt się nie przesuwał a na proszenie o miejsce
robili dosłownie malutkiego kroczka...Najgorsza była zawsze młoda część
podróżnych ze słuchawkami w uszach i chyba klapkami na oczach. Ustawiali
się zawsze jak przeszkody albo w drzwiach, przeważnie z plecakiem lub
dużą torbą i wtedy można do nich mówić a oni i tak w swoim muzycznym
świecie
5 "scen z życia"
-czekamy z mamą na centrum na tramwaj z zakupami i wózkiem. Musiałyśmy prosić jakiegoś chłopaka o pomoc sam nikt się nie ruszył
-stoimy
na przystanku tramwajowym. Trzy obce sobie panie każda z wózkiem.
Wsiadamy w ten sam tramwaj. Nikt nie pomaga, musimy radzić sobie same.
Ustawiamy się w rzędzie i podajemy sobie wózki.
-widzę kobietę w ciąży która czeka na tramwaj z wózkiem. Pomaga jej jakaś pani.
-będąc
w ciąży czekam na tramwaj, trochę ludzi się nazbierało w pewnym
momencie dziewczyna z wózkiem prosi o pomoc, odwracam się do niej a ona
przeprasza i leci do kolejnych drzwi szukać osoby która zechce jej pomóc
-czekamy
na przystanku z córką na autobus. Obok stoi pani z wózkiem i jeszcze z
trójką pociech obok. Przyjeżdża autobus. Nikt nie pomaga ani jej z
wózkiem ani tym szkrabom wsiąść. Tak samo jest przy wysiadaniu.
Może
tylko ja mam takie pechowe przeżycia, może trafiałam na nieodpowiednie
godziny. Czasem miałam wrażenie że panowie pomagali ale tylko zgrabnym
mamuśką. Bo też nie raz widywałam na przystanku panią w obcisłych
biodrówka co chwilę schylającą się do wózka, kucającą przed i z duma
prezentującą same paseczki zamiast majtek. Jak tu takiej nie pomóc.
Z
upływającym czasem nauczyłam się: radzić sobie sama z wózkiem. Jeśli
jest za ciężki wtedy sama proszę o pomoc, wsiadając do autobusu jeśli
nikt nie reaguje i się nie przesuwa ja wjeżdżam dalej. Pomału ale jak
trzeba to najadę delikatnie na nogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za odwiedziny
Jeśli masz ochotę napisz kilka słów
Chcesz obserwować zapraszam, będzie mi bardzo miło i na pewno odwiedzę Twojego bloga.
Życzę miłego dnia